3.05.2018

Playa Blanca

Jeśli zapoznaliście się już z poprzednim postem o jednodniowej objazdowej wycieczce po Lanzarote i rozważacie wybranie się na tę piękną, wulkaniczną wyspę, czas najwyższy, żebym opowiedziała Wam trochę więcej o Playa Blanca - miejscowości, w której mieścił się nasz hotel, jako potencjalnej bazie wypadowej :)

Zacznijmy właśnie od samego hotelu. Po dwóch latach wakacji z Itaką tym razem wybór padł na ofertę biura podróży Rainbow. Zdecydowaliśmy się na pobyt w Labranda Suite Hotel Alyssa - hotelu zlokalizowanym na obrzeżach miejscowości Playa Blanca, składającym się ze 120 parterowych bungalowów mieszczących po dwa dwupokojowe apartamenty. 

 








Tu warto wspomnieć, że co roku przy wyborze hotelu kierujemy się kilkoma podstawowymi (nieco emeryckimi) zasadami:
  1. Spokojna okolica, najchętniej na obrzeżu - nie przeszkadza nam zupełnie konieczność zrobienia dłuższego spaceru do centrum miejscowości, natomiast zdecydowanie cenimy sobie brak imprez pod oknami ;)
  2. Niewielki hotel - staramy się celować w obiekty, które mają nie więcej niż kilkadziesiąt pokoi, najchętniej rozlokowanych w kilku mniejszych budynkach. 
  3. Opcja all inclusive - przy tygodniowym wyjeździe na typowy leżing, smażing i floating w basenie lubimy mieć w cenie wszystkie posiłki, które nadają w miarę regularny tryb spędzania czasu każdego dnia.
  4. Hotel tylko dla dorosłych - jeśli cenimy sobie spokój, nie ma nic cudowniejszego, niż hotel, który przyjmuje gości od określonego wieku (zwykle jest to 16. lub 18., rzadziej 21. rok życia). Co prawda przekonaliśmy się już rok temu, że na terenie wokół basenu gorszym towarzystwem od małych dzieci są tylko polscy nastolatkowie ;) niemniej jednak brak dzieci w hotelu to +1000 do ciszy i spokoju. 

Dla wakacji na Lanzarote świadomie zrobiliśmy dwa wyjątki, bowiem ten hotel zdecydowanie był najlepszym obiektem dostępnym w preferowanym przez nas terminie i w naszym zakresie cenowym. Wyjątek numer 1 - obiekt wyjątkowo duży jak na nasze standardy. Warto jednak podkreślić, że dzięki rozlokowaniu bungalowów na sporym terenie, jego wielkość była odczuwalna wyłącznie podczas posiłków i świadczyła o niej jedynie liczba gości zgromadzonych w jednym miejscu. Zarówno w ciągu dnia, jak i wieczorem nie było najmniejszego problemu ze znalezieniem wolnych leżaków czy stolika w barze. Wyjątek numer 2 - w Labranda Suite Hotel Alyssa rodziny z małymi dziećmi (niestety) są mile widziane. I choć dzieci było sporo, musimy przyznać, że wyjątkowo nie było to bardzo dokuczliwe - przynajmniej przez pierwszą połowę pobytu, zanim do hotelu przyjechała spora grupa Francuzów. Do tego momentu żyłam w przekonaniu wyniesionym z mojej francuskiej rodziny, że francuskie dzieci są grzeczne i raczej mocno pilnowane przez rodziców... ;) 

Mimo powyższych wyjątków jesteśmy bardzo zadowoleni z wyboru hotelu. Spokojna okolica, piękne widoki, duży teren, ładnie urządzone, przestronne i bardzo czyste apartamenty, pyszne jedzenie (w tym świeżo wypiekana pizza, niesamowity wybór ciast niczym w dobrej kawiarni, prosecco do śniadania i lodówka pełna "samoobsługowych" butelek wina) to tylko kilka najważniejszych zalet obiektu. Na pochwałę zasługuje również sama organizacja wycieczki - to były nasze pierwsze wakacje z Rainbow i jedyny organizacyjny minus to konieczność międzylądowania na tankowanie w drodze powrotnej, która wydłużyła nasz lot o prawie 1,5 godziny. W przeciwieństwie do wyjazdów z Itaką, pierwszy raz obyło się bez dezinformacji i bez problemów na lotnisku. 

Po raz pierwszy jesteśmy również absolutnie zachwyceni opieką rezydenta! Mieliśmy przyjemność być pod opieką Karoliny, która zadbała o to, żeby przekazać nam wszystkie najważniejsze informacje, ale także dodać wiele od siebie. Otrzymaliśmy całą listę rekomendacji dotyczących lokalnych atrakcji, sklepów, plaż, jedzenia czy alkoholi, ale także szczere opinie o tym, co niekoniecznie jest warte czasu i pieniędzy. Dzięki informacjom od Karoliny zrewidowaliśmy nasze plany i zdecydowaliśmy się spędzić cały pobyt aktywnie, chcąc zobaczyć możliwie jak najwięcej z tego, co nie tylko najbliższa okolica, ale i cała wyspa mają do zaoferowania. 

A co ma do zaoferowania Playa Blanca? Przede wszystkim obłędne miejsca widokowe:

1. Plaże Papagayo - od razu zwracam uwagę na liczbę mnogą ;) Choć wśród nich najsłynniejsza jest plaża o tej samej nazwie, wybrzeże Papagayo składa się z kilku plaż zatokowych i ta najpiękniejsza wcale nie jest pierwsza w kolejności. 

Do plaż Papagayo można dojechać samochodem lub autobusem. Pomocna będzie linia autobusowa nr 30, która jeździ przez całą długość Playa Blanca i kursuje średnio co pół godziny. Warto wspomnieć, że niezależnie od tego, ile przystanków chcemy przejechać, bilet kosztuje 1,40 euro - niektóre osoby z naszego hotelu jeździły nią regularnie do centrum i z powrotem, my natomiast woleliśmy pokonywać ten dystans pieszo w około 25-30 minut w jedną stronę. Z linii 30 skorzystaliśmy tylko raz, jadąc właśnie na plaże Papagayo. Z autobusu należy wysiąść na przystanku Las Coloradas i cofnąć się w stronę ronda. W tym miejscu bardzo brakuje oznakowania, drogowskazu, czegokolwiek, co powiedziałoby nam, którą uliczką najlepiej dojść do ścieżki, która prowadzi bezpośrednio do plaży. My znaleźliśmy taką tabliczkę dopiero w drodze powrotnej ;) natomiast w wyborze odpowiedniej ulicy wspomogliśmy się mapami Google. Całe szczęście samą ścieżkę do plaży trudno jest przegapić - w którymś momencie kończą się zabudowania, a zaczyna się pustkowie z widocznie wydeptaną ścieżką pośrodku. Dojście od przystanku do tego momentu zajmuje nam około 5 minut, nawet jeśli pójdziemy ulicami naokoło. 


Pierwsze wrażenie przy wchodzeniu na wzgórze? Rany, jak wieje! Wiatr utrudnia rozmowy, utrudnia wspinanie, jeśli akurat wieje w naszą stronę i koszmarnie huczy w uszach. Jednak, co najważniejsze, chłodny i silny wiatr powoduje, że nie czujemy mocy afrykańskiego słońca, które świeci nad nami, a to jest bardzo zdradliwe. Będąc na Lanzarote, a zwłaszcza zwiedzając takie miejsca jak plaże Papagayo, koniecznie pamiętajcie o nakryciach głowy (najlepiej takich, których łatwo Wam nie zwieje) i kremach z wysokim filtrem. Dobrze jest też ubrać wygodne, stabilne buty - tutejsze ścieżki są strome i kamieniste, więc łatwo jest zjechać na żwirze czy skręcić kostkę źle stając na jakimś kamieniu. 

Po kilkuminutowym spacerze ścieżką przed naszymi oczami zaczynają pojawiać się piękne widoki. Wulkaniczne klify, turkusowa barwa oceanu i piaskowe wiry, które tworzą się na brzegu robią niesamowite wrażenie!











Czas na kolejną cenną uwagę - plaża, którą widzicie na powyższych zdjęciach, to pierwsza i największa z plaż na wybrzeżu Papagayo, Playa Mujeres. Żeby dotrzeć na "właściwą" plażę Papagayo z tego miejsca, musicie zaliczyć jeszcze kilka klifów i plaż po drodze, czyli około godzinną wspinaczkę w górę, w dół, w górę, w dół... My się tego nie podjęliśmy, i choć żałuję pięknych widoków, to taką wyprawę tego dnia najpewniej skończyłabym z udarem słonecznym. Zrobiliśmy więc w tył zwrot i grzecznie wróciliśmy tą samą drogą na przystanek autobusowy. 


Jeśli natomiast wybierzecie się na wybrzeże Papagayo samochodem, sprawa jest dużo prostsza - zarówno do plaży Mujeres, jak i samej plaży Papagayo z Playa Blanca prowadzą bezpośrednio dobrze oznakowane drogi, które kończą się dużymi parkingami przy samych plażach. 

2. Montaña Roja - czerwona góra, czyli największa ozdoba i piękne tło zdjęć wykonanych na terenie naszego hotelu, który mieści się u jej podnóża. Ścieżka prowadząca na szczyt rozpoczyna się kilkaset metrów za hotelem i znów jest stroma i kamienista. 


Wejście na górę zajmuje około 30-40 minut i dla wprawnych piechurów nie będzie stanowiło wyzwania, natomiast nawet przy słabszej kondycji widoki warte są każdej zadyszki po drodze. Czerwona góra jest z trzech stron otoczona oceanem - mamy stąd piękny widok na panoramę Playa Blanca, latarnię morską Faro Pechiguera na południowym cyplu wyspy czy Fuerteventurę, która przy dobrej widoczności jest na wyciągnięcie ręki. W tym wszystkim jest jedno małe "ale". Jeśli na klifach otaczających plażę Mujeres wydawało Wam się, że wiatr urywa głowę, Montaña Roja szybko wyprowadzi Was z błędu... ;)










Jak możecie zauważyć na zdjęciach, my nie mieliśmy szczęścia jeśli chodzi o widoczność - przez większość naszego pobytu na horyzoncie rozciągała się mglista kalima. To zjawisko w postaci zawieszonego w powietrzu pyłu, będącego skutkiem burz piaskowych szalejących w Afryce, oddalonej od Lanzarote tylko o 125 kilometrów.


Montaña Roja, jak każde większe wzniesienie na Lanzarote, jest wygasłym wulkanem - po wejściu na szczyt mamy możliwość nie tylko obejść krater dookoła, ale także do niego zejść! Barwy tutejszego krajobrazu powodują, że spacerując po niewielkim wulkanie możemy poczuć się, jakbyśmy spacerowali po Marsie. 








Po zejściu z czerwonej góry doskonale wiemy, skąd wzięła się jej nazwa - i nie mam tu na myśli tylko kolorystyki na szczycie. Nasze buty, nogi i ubrania pokryte są warstwą rdzawobrązowego pyłu, który niełatwo zmyć ze skóry nawet ciepłym prysznicem - białe hotelowe ręczniki są od razu do wymiany, o stanie moich białych butów nie wspominając ;) 

Samo miasteczko Playa Blanca jest niemniej urokliwe - spacerując nadmorską promenadą możemy podziwiać równie piękne widoki. My, chodząc pieszo do centrum, schodziliśmy na promenadę przy plaży Flamingo, jednej z dwóch głównych piaszczystych plaż w miejscowości (drugą jest plaża Dorada, mieszcząca się w ścisłym centrum). Playa Flamingo otoczona jest sztucznym falochronem, który, choć nie wygląda najciekawiej, tworzy raj dla entuzjastów podwodnego świata - to właśnie tu odbywają się lekcje nurkowania dla początkujących. 



Spacer od plaży Flamingo do handlowo-restauracyjnej części miasteczka jest bardzo przyjemny - promenada przez cały czas prowadzi nas nad samym oceanem i po drodze mijamy między innymi terminal promowy, skąd regularnie wypływają promy na Fuerteventurę (do największego ośrodka wypoczynkowego wyspy, miasteczka Corralejo, płynie się stąd tylko 35 minut, a tamtejszą plażę widać z Playa Blanca gołym okiem nawet przez kalimę). 




Promenada skrywa trochę niespodzianek - między innymi tysiące kłódek zawieszonych na barierkach przez zakochanych, klimatyczne kamienne schodki, które wyłaniają się z oceanu gdy poziom wody nieco opadnie czy bardzo przyjazną papugę ;)





Idąc cały czas promenadą docieramy aż do portu Marina Rubicón, w którym w każdą środę i sobotę od 9:00 do 14:00 odbywa się lokalny targ (targ objazdowy, który codziennie jest w innym miasteczku na wyspie). Na próżno jednak liczyć na to, że dostaniecie tu dobre, lokalne, rzemieślnicze produkty - targ jest typowo turystyczny, a stragany wypełnia kiczowate mydło i powidło, w dużej mierze made in China. 



W dni targowe warto jednak przebrnąć przez stragany i przejść się jeszcze kawałek dalej za marinę, by dotrzeć do osiemnastowiecznego zamku Castillo de las Coloradas, jedynej fortyfikacji w tej okolicy, która miała za zadanie chronić miasteczko przed najazdami piratów. To przykład typowej architektury obronnej na Wyspach Kanaryjskich i kolejna szansa na piękne widoki. Okoliczne klify, choć niewielkie, zaskakują kolorystyką! 

 




Spacer promenadą od naszego hotelu do ruin zamku i z powrotem to dobre 10 kilometrów piechotą, ale warto zrobić go przynajmniej raz. Pozostałe wypady do miasteczka można spokojnie skończyć w rejonie ścisłego centrum, gdzie równolegle do promenady biegnie Los Limones - główna uliczka handlowa, zamknięta dla ruchu samochodów. Przemierzając miasteczko wzdłuż i wszerz, skupialiśmy się przede wszystkim na miejscach widokowych, zafascynowani krajobrazami i paletą barw Lanzarote. Nie ma jednak sensu udawać, że nie poddaliśmy się typowemu wakacyjnemu konsumpcjonizmowi ;) 

Tym razem nie wyłamaliśmy się z naszego hotelowego all inclusive i nie wybraliśmy się na kolację do żadnej lokalnej restauracji, natomiast sporo czasu spędziliśmy w tutejszych sklepach. Sklepiki z pamiątkami w Playa Blanca wyglądają tak, jak w każdym innym podobnym kurorcie w Europie - mało wartościowych pamiątek, za to masa kiczu. Warto natomiast zajrzeć do perfumerii czy sklepów z markowym obuwiem i odzieżą. Aby mieć pewność, że kupujecie oryginalne produkty w najlepszych cenach, róbcie zakupy w znanych lokalnych sieciach - perfumeriach Sasha i Dalia oraz sklepach Walk i Fund Grube. Ceny na Lanzarote są naprawdę atrakcyjne, ponieważ płacimy tu tylko siedmioprocentowy podatek. My zrobiliśmy duży research w temacie perfum dla mojej mamy, z którego wyniknęło, że najlepsze ceny oferują perfumerie Sasha - dla przykładu, flakon perfum Diora o pojemności 50 ml kupiliśmy za połowę ceny oferowanej w Polsce przez Sephorę czy Douglasa i o 1/3 taniej niż na stronie iPerfumy :) 

Alkohol i perfumy dużo bardziej opłaca się kupić w sklepach w miasteczku niż w strefie bezcłowej, choć ma to jedną zasadniczą wadę - trzeba mieć na uwadze limit wagi bagażu ;) Natomiast decydując się na zakup perfum w Playa Blanca, a nie na lotnisku, zaoszczędziliśmy ok. 10-12 euro. W kwestii alkoholu, choć lokalne sieci supermarketów HiperDino i Spar mają stosunkowo niezły asortyment, większy wybór i lepsze ceny czekają na Was w sklepach alkoholowo-tytoniowych, które często są jednocześnie kantorami. Do supermarketu polecam natomiast zajrzeć po lody - Algida funkcjonuje tu oczywiście pod inną nazwą (Frigo) i z nieco innym asortymentem niż w Polsce, ale dzięki temu na Lanzarote kupicie na patyku niskokaloryczne, sorbetowe cudo z kawałkami owoców pod tytułem Solero Smoothie, do wyboru w dwóch smakach - ananasowym i truskawkowym. Nie zliczę nawet ile tych ananasowych smoothie zjedliśmy przez cały pobyt ;)

...i tak zrobiłam sobie ochotę na lody. A Wam, mam nadzieję, na Lanzarote!